Eksperyment z pachnidłem
Tym razem podeszłam do zagadnienia pachnideł.
Do pewnego momentu naszych dziejów (i przez ich wiekszość) pachnidła np do ciała wykonywane były na bazie tłuszczu.
Bogatsza w wiedzę wyniesioną z Muzeum Perfum we Francji, postanowiłam sama przenieść zapach do mazidła, innymi słowy wycisnąć co się da z ziół i zachować to w postaci pachnidła.
RECEPTURA PACHNIDŁA
Specyficzne perfumy postanowiłam wykonac z kwiatu lawendy, który w postaci suszu jest najłatwiej dostepny.
Składniki:
- 250 g wytopionego tłuszczu zwierzęcego (może być smalec)
- 25 g suszonego kwiatu lawendy
Smalec roztopiłam w naczyniu glinianym i połączyłam z lawendą.
Ważne żeby wszystko to robić w średnich temperaturach, żeby, ziół, nie usmażyć :).
Odstawiłam to na tydzień, żeby się przegryzło.
Proporcje użyte tym razem zostały wg złotych przepisów babci 1:10.
Mikstura stoi sobie w ciepłym miejscu, prawie od razu przestała pachnieć smalcem, a zaczęła lawendą.
PACHNIDŁO po 9 DNIACH
Mazidło lawendowe pachnie całkiem przyjemnie, nie tak ostro jak na początku.
Nie ma nawet śladu jakichkolwiek negatywnych zmian (np pleśni czy innego nalotu).
W związku z zachęcającym stanem zachowania, naczynie umieściłam w drugim z wodą i roztopiłam wszystko. Płynną substancję przecedziłam przez niezbyt gęste lniane płótno, aby kwiaty lawendy odzdzielić od reszty.
Otrzymałam zielonkawe (skąd ten kolor?) mazidło o ślicznym zapachu, dobrej smarowności i gładkiej konsystencji.
Zapach dosyć długo utrzymuje sie na skórze
Całą uzyskaną substancję podzieliłam na 4 części:
- 1 idzie do zimnej piwnicy,
- 2 zostaje w ciepełku,
- natomiast 3 i 4 dostąpią przyjemności powtórzenia opisanego procesu.
Z doświadczeń manufaktur perfumeryjnych wynika, że aby nasycić tłuszcz na trwałe, trzeba go wielokrotnie mieszać z kwiatami.
Co zresztą jest po prostu logiczne.
PACHNIDŁO po 4 MIESiĄCACH
Pachnidło, przełożone zostało do glinianych, małych naczynek.
Naczynka lepiłam sama, wypalałam je w atmosferze utleniającej, w ognisku.
Naczynka z pachnidłem stały sobie w temperaturze mniej niż pokojowej.
Ale efekt tego postoju jest zadziwiający.,,
Gładka, pachnąca maź, wykonana na bazie tłuszczu częściowo wsiąkła w ścianki (lub wyparowała).
To co zostało nadal ładnie pachnie, ale wygląda kiepsko….
Przy tej okazji zastanowiła mnie inna kwestia.
Z epoki brązu i wczesnej epoki żelaza (Biskupin) znane są małe lepione ręcznie naczynka.
Jedni twierdzą, że lepiły je dzieci u stóp matki, inni, ze są to naczynka do leków, przypraw, maści.
Naczynia są bardzo podobne do moich, więc z tymi maściami to byłabym ostrożna – albo można je było przechowywać tylko zimą, albo ich przeznaczenie było jednak inne.
Albo maści robiono z innej bazy, z czym postaram się zapoznać lub przechowywano je w innych opakowaniach (kora, skóra? – to też trzeba wypróbować)
Dodam, że swoich naczyń niczym nie przykryłam, a maść z tej samej produkcji, w palstikowym naczyniu zamknietym i przechowywanym w lodówce, ma się świetnie.